Rok Muzyczny 2010

OLIS #500

2010 11 12

18 października 2010 roku stanowi kamień milowy w historii polskiej muzyki. Tego dnia została opublikowana po raz 500 Oficjalna Lista Sprzedaży Związku Producentów Audio-Video. A to właśnie między innymi na podstawie tego zestawienia przydzielane są potem certyfikaty Złotych i Platynowych Płyt

Jak można wyczytać w komunikacie prasowym na stronie ZPAV, przez ostatnie 10 lat przez tę listę przewinęło się ponad 4000 wydawnictw płytowych, a same dane do jej sporządzenia zapewnia Instytut Pentor na podstawie informacji zbieranych ze sklepów detalicznych i punktów sprzedaży należących do największych sieci handlowych w Polsce

Przyjrzyjmy się zatem dziesięciopunktowej liście zawierającej spis artystów, zarówno polskich jak i zagranicznych, którzy znajdowali się największą liczbę razy na pierwszym miejscu OLISów:

36 - Ich Troje
27 - Feel
14 - Ania
13 - Leonard Cohen
12 - KULT
12 - Zbigniew Książak, Piotr Rubik
11 - Sting
10 - Anna Maria Jopek
10 - Kabaret Tey
10 - Kasia Nosowska
10 - Krzysztof Krawczyk

Jak widać lista ta ma niewiele wspólnego z obiektywną oceną wartości jaką niesie ze sobą muzyka danego wykonawcy. Albowiem wówczas powinna wyglądać ona mniej więcej tak:

500 - Krzysztof Krawczyk
1 - Ich Troje
1 - Feel
? - Ania
1 - Leonard Cohen
-4 - KULT
1 - Zbigniew Książak, Piotr Rubik
1 - Sting
0 - Anna Maria Jopek
0 - Kabaret Tey
0 - Kasia Nosowska

Poza tym do rozwiązana pozostaje kwestia podstawowa: kto to kurwa jest ta Ania?

A tak na poważnie, to bardzo nas cieszy 6-ścio krotna obecność zespołu Metallica na szczycie OLISa [wykonawców wyłącznie zagranicznych], co łącznie daje jej 8 miejsce w spisie 10 najchętniej kupowanych. Natomiast o głupocie słuchaczy dysponujących gotówką świadczy obecność w tym sam zestawieniu [na miejscu 10] über artysty jakim jest Crazy Frog, z powodu bycia aż 5 razy na szczycie OLIS

Fanom Crazy Froga gratulujemy gustu

SuperChylińska

2010 09 13

Przedwczoraj zostało oficjalnie potwierdzone, że to co zrobiła Agnieszka Chylińska ze swoją twórczością i karierą zasługuje na odnotowanie w annałach historii muzyki

Chylińska zdobyła albowiem SuperJedynkę 2010 za przebój roku i płytę roku, którą jest oczywiście haniebna "Modern Rocking". A Plebiscyt SuperJedynek, jak sama nazwa wskazuje, jest nagrodą od plebsu. A to co lubi tłuszcza jest wszak tożsame z tym, czego oczekuje Audytorium Dni Kiełbasy Lisieskiej

Co więcej, w tym roku po zakwalifikowaniu się do drugiego etapu, Adam "O.S.T.R." Ostrowski zachował twarz i po prostu wycofał się z tego plebiscytu. A oprócz Ostrego, udziału w tej imprezie [połączonej z występem na żywo] odmówił także Muniek Staszczyk oraz zespół NO!NO!NO!. W zeszłym roku z tego konkursu wycofała się natomiast formacja Strachy Na Lachy oraz KULT

Gratulujemy więc Agnieszce Chylińskiej tego niewątpliwego sukcesu. A samą statuetkę SuperJedynki za "Modern Rocking", artystka może postawić sobie obok nagrody Platynowej Płyty, przyznanej jej za ten super album jeszcze w zeszłym roku

Shut Your Bitch Up

2010 05 29

Na warszawskim Torwarze miało miejsce święto muzyki, jakie na co dzień nie usłyszy się w jebanym radio. Albowiem 22 maja w stolicy miał miejsce koncert formacji The Prodigy w składzie: Liam Howlett, Maxim Rality, Keith Flint oraz Leo Crabtree [na perkusji] i Rob Holliday [na gitarze]

Jako, że dojechaliśmy automobilami o wiele za wcześnie, to pozwiedzaliśmy sobie okolicę. Tak samo zabijaliśmy czas oczekiwania już po wejściu na teren obiektu. Odkryliśmy w ten sposób, iż można sobie wejść do dowolnego sektora z byle jakim biletem, bo po dostaniu się do wewnątrz budynku nikt ich już potem nie sprawdza. No cóż, ochrona miała wtedy o wiele ważniejsze zadanie do wykonania w postaci pilnowania, aby śmierdziele pozostały na tarasie i nie wchodziły do budynku z zapalonymi fajkami

Sam występ rozpoczął się dużym opóźnieniem- chłopaki kazały na siebie czekać tak długo, że wszystkim tańczącym do kawałków granych przez supportującego DJa po prostu się to znudziło. Ale już od pierwszych dźwięków intra, zalała nas pozytywna energia. Pierwszy jej upust nastąpił już chwilę potem wraz z rozpoczęciem "World's On Fire"- pogowało całe golden circle, do którego to przed rozpoczęciem koncertu mógł sobie wejść każdy. Polska Ojczyzna Robotów wytrzymała w tym stanie także 4 kolejne kawałki: "Breathe", "Omen", "Poison" i "Thunder", a wychodząc celem ochłonięcia do kibla na nie lubianym "Warrior's Dance" dokonała konstatacji, iż zostaliśmy niezauważenie przesunięci prawie że do samych barierek- a przecież na początku staliśmy bardzo blisko środka!

I tak jak na zewnątrz wzbierała fala powodziowa na Wiśle, tak wewnątrz kolejne fale dźwiękowe powodowały rezonans wśród publiki. Rolę MC / hype mana w zespole docenić i zrozumieć można dopiero, jak zobaczy się na żywo kogoś takiego jak Maxim. Usłyszeć na zakończenie "Invaders Must Die" na wpół zaimprowizowane parę linijek tekstu wraz z odpowiedziami publiczności to jest jednak Coś, a nie jakaś tam mała popierdółka bez znaczenia. Tak samo jak i wykonanie jego polecenia odnośnie zejścia do parteru, celem późniejszego wyskoczenia do góry razem z resztą płyty na ostatnim "smack my bitch UP!"

Fan The Prodigy

Oczywiście nie każdy potrafi się bawić. W kiblu w trakcie trwania koncertu, można było spotkać pewnego pijanego osobnika:

Prawdziwy Fan The Prodigy: Zioło kupię
Uczestnik Koncertu: Nie mam
Prawdziwy Fan The Prodigy: A coś innego? No cokolwiek, ja pierdolę, taka fajna impreza a ja nic nie mam
Polska Ojczyzna Robotów: Też nic nie mamy

Rzeczywiście fajna impreza: polegająca na kupieniu drogiego biletu, zaszyciu się w toalecie i zaczepianiu przypadkowych ludzi żebraniną o prochy; a po powrocie pewnie super opowieści dla znajomych jak to "zajebiaście na Prodidżi było!". No ale ten model beznadziejnych ludzi po prostu już tak ma spieprzone obwody mózgowe i raczej się tego naprawić nie da

Całe to muzyczne przeżycie było niczym innym jak niezmiernie wielce eklektyczną mieszanką styli: elektronika, hard rock, house, rave... Kto chciał, to się bawił jak na dyskotece, a kto chciał to mógł wypierdolić do przodu żeby sobie poskakać razem z tłumem. Był nawet mały moment z reggae w postaci czystych wokalnych sampli z "I Chase The Devil" [Max Romeo feat. The Upsetters], budujących oczywiście kawałek "Out Of Space". Ale chyba największą radością oraz niespodzianką dla nas, było usłyszenie kilku dziwnie znajomych taktów wykorzystanych jako łącznik pomiędzy "Invaders Must Die" a "Diesel Power". Nie mogliśmy ich zidentyfikować przez kilka dni, aż w końcu przy pomocy Internetu okazało się, że była to muzyczna inkorporacja "Shut Your Mouth" z repertuaru kapeli Pain. O tym, że Liam ma bardzo szerokie muzyczne horyzonty wiadomo co najmniej od czasów jego Dirtchamber Sessions, ale to zapożyczenie jest po prostu genialne w swojej prostocie

Co do utworów nieobecnych to należy odnotować brak "Voodoo People", co dla niektórych było decyzją całkowicie niezrozumiałą. Milczeniem została pominięta w całości także 4 płyta zespołu "Always Outnumbered, Never Outgunned"- faktycznie jest ona nieudana, no ale bez przesady. Niedoreprezentowane zostały też utwory z początków działalności zespołu. Keith Flint także mógłby częściej udzielać się na mikrofonie- bo jako, że nie było telebimów, to zwłaszcza dla ludzi będących w większej odległości od sceny, wydawał się być przez większą część występu po prostu nieobecny

Po koncercie, ewakuacja do pojazdów zostawionych na pobliskim parkingu odbyła się szybko. Także sam wyjazd z Warszawy nie trwał aż tak długo, jak się tego spodziewaliśmy. Jednak droga powrotna to nie to samo co jazda na imprezę- zmęczenie jest zbyt duże i pokoncertowe emocje po prostu nie pozwalały nam zasnąć

Bełkot Pirata

2010 03 03

Kasztanowe ludki podrzuciły nam do skrzynki taki oto wywód:

"Niestety zawsze jest tak, że coś mi się na albumie nie podoba. [...] Na palcach rąk mogę policzyć wydawnictwa różnych wykonawców, z przeróżnych gatunków i o różnych latach publikacji, gdzie podoba mi się co najwyżej 80-90% materiału. Ale zdecydowana większość płyt artystów których sobie cenię, zawiera materiał który jedynie tylko w połowie podchodzi pod mój gust. Bywa też tak, że z całego wydawnictwa mojego idola z wielkim żalem zostawiam sobie tylko 2-3 kawałki. Po prostu przesłuchuję i jak mi coś nie pasuje to słucham tego jeszcze co najwyżej 2-3 razy, aby się upewnić, a następnie kasuje. Często już po pierwszym, nawet niekompletnym, odsłuchaniu dokonuję trafnego wyboru i przenoszę plik do kosza [...]

Bo to jest tak, że jeżeli nie poznam ponad połowy dyskografii artysty to nie pójdę na jego koncert. Nie chce tracić czasu i kasy na coś, co może mi się potencjalnie nie spodobać. Poza tym czerpię dodatkową przyjemność z czegoś co znam ale podanego w trochę zmienionej postaci. Chodzi tu o uwspółcześnioną aranżację utworu, pomyłki podczas jego grania na żywo, płynne przejścia pomiędzy utworami które pierwotnie zostały opublikowane na różnych wydawnictwach [...]

Obecny system dystrybucji i wynagradzania jest zły bo zwyczajnie przestarzały. Idealny byłby taki, w którym to odbiorca najpierw przesłuchuję i po czasie decyduje czy mu się coś podoba na tyle aby to sobie zachować, czyli za to zapłacić. Powinny w tym celu powstać wyspecjalizowane firmy zajmujące się legalizacją muzyki już zassanej- nieważne z jakiego źródła. Sprowadzało by się to do tego, że np. raz w miesiącu słuchacz przedkładałby wyselekcjonowane przez siebie pliki do wyceny i następnie regulował należność. Do tego każdy otrzymywałby certyfikat legalności posiadania i mógłby go w razie potrzeby sprzedać lub zapisać w testamencie. I nie jest minusem tego rozwiązania to, że wraz z upływem czasu nasycenie rynku certyfikatami dla danego utworu zbliżałoby się do 100%. Albowiem zanim powstanie sytuacja, że na to 10 mld ludzi żyjących na Ziemi przypadnie 999 mln certyfikatów danej piosenki, artysta i jego bezpośredni spadkobiercy zdążą dawno wymrzeć. A przecież nie może być sytuacji, że 200 lat od powstania jakiegoś dzieła, nie można go ani skopiować ani twórczo przetworzyć bez opłacenia się "oryginalnemu artyście", gdyż rozwój kulturalny byłby wtedy w dużej mierze zastopowany [...]

Należy więc stworzyć ogólnoświatową bazę danych wszystkich utworów muzycznych, stale monitorowaną przez niekomercyjne ponadnarodowe fundacje oraz państwowe instytucje. Pozwoliłoby to na łatwe i rzetelne rozliczanie się między sobą artystów i kompozytorów za popełnione plagiaty. Już teraz istnieją aplety na smartfony, które rozpoznają nagrywany za pomocą telefonu utwór lecący np. w radio, oraz strony na których można wystukiwać rytm piosenki, która chodzi nam po głowie. Od paru lat istnieją także zautomatyzowane możliwości uzupełniania tagów w plikach [...] Szczegółowe uzupełniania tagów byłoby z pożytkiem dla wiedzy fanów i słuchaczy, bo wszyscy mieliby adekwatnie powpisywane tytuły utworów oraz informacje o tym kto napisał słowa a kto muzykę, kiedy był rok pierwszej publikacji, kto wszedł w skład sekcji dętej orkiestry itp. itd., a co przy ewentualnym kopiowaniu pliku miałoby istotne znaczenie [...]

Niewątpliwie problemem jest tutaj porozumienie się tzw. majorsów oraz przyłączenie się wszystkich małych wytwórni muzycznych. I to jest właśnie ich problem, przez który to oni tracą pieniądze, a z ich winy także sami artyści. To w interesie całej branży muzycznej leżałoby jak najszybsze rozwiązanie tej kwestii w mniej więcej taki właśnie sposób, bo Internetu przecież nie da się zatrzyma bez wyłączania prądu całe planecie. [...] Natomiast debiutanci czy też ludzie zajmujący się nagrywaniem tylko hobbystycznie / amatorsko, dzięki takiemu systemowi  [i w połączeniu z serwisami typu YouTube czy MySpace] mieliby łatwiejszą  szansę zaistnienia. Bo to oni sami mogliby się zgłaszać do tej wielkiej bazy danych ze swoimi produkcjami. W ten sposób wiedzieliby od razu, czy przypadkiem nie popełniają niezamierzonego plagiatu oraz zyskiwaliby możliwość otrzymywania opłat w przyszłości [...]

Taki zaawansowany system z kompletną bazą danych pomógłby w swoistym wymuszeniu publikacji rzeczy niszowych jak np. muzyka z mniej popularnych seriali lub reedycje limitowanych wersji ścieżek dźwiękowych ze starych filmów. [...] Jeżeli wydanych zostało powiedzmy tylko 1 000 płyt winylowych w latach 70, to kolejne zwiększające swoją liczebność pokolenia fanów danego kompozytora są de facto pozbawione legalnej możliwości słuchania ścieżki dźwiękowej z danego filmu. Przecież nie dla wszystkich fanów starczy aukcji na eBayu i zer podczas licytowania ceny za oryginalny album, w sytuacji gdy do dzisiaj nie dokonano jakiejkolwiek reedycji starego wydawnictwa [...]

Obecnie nie ma także technologicznej potrzeby aby zaśmiecać planetę skutkami ubocznymi produkcji miliardów nośników danych. Na co komu krążek CD w ręce? Do rzucania nim o ścianę, jeśli nagrano na nim byle co? Przecież muzyki słucha się uszami a nie rękoma, a na nośniku optycznym to i tak są tylko zera i jedynki. Czy ja tej muzyki będę słuchał w samochodzie z przenośnego odtwarzacza podłączonego pod system car-audio, czy w domu na komputerze sprzężonym z wieżą, to nie ma to dla mnie znaczenia. Zawartość CD bookleta mnie nie interesuje, liczy się tylko muzyka. [...] Im więcej mam albumów w postaci fizycznej na półce, tym bardziej boję się ich ewentualnej utraty na skutek pożaru czy powodzi. Ale dla tych, którzy dla dekoracji czy lansu koniecznie muszą mieć coś do postawienia na półce, powstaną przedmioty w rodzaju elektronicznej ramki na zdjęcia: jedna uzupełnia ozdobna płyta z całą twórczością danego zespołu. I wtedy wokół takiej na przykład "złotej płyty winylowej" fanatycy będą mogli budować te swoje ołtarzyki. A co do chomików którzy kupują wszystkie edycje łącznie z tymi, które różnią się wyłącznie tylko odcieniem okładki [bo to był dodruk nakładu po latach], to poradnie zdrowia psychicznego są dostępne chyba w każdym większym mieście [...]

Przy całkowicie globalnej skali takiego certyfikowania plików, ile mogłaby kosztować średnio jedna minuta muzyki? Ile z tego dostałby sam muzyk, wokalistka czy ewentualnie mixer dźwięku, gdyby pominięte  zostały w znacznej mierze te liczne ogniwa pomiędzy słuchaczem a muzykiem? [...]"

Toż to kurwa jest jakaś muzyczna utopia życzeniowa! Do lasu człeku!

Sample Your Bitch Up

2010 01 10

15 grudnia 2009 na YouTubie pojawiła sie nowa jakość w muzyce

Ukraińczyk Jim Pavloff dokonał dekonstrukcji utworu formacji The Prodigy "Smack My Bitch Up" z 1997 roku. Konkretnie pokazał [za pomocą programu Ambleton] sposób w jaki Liam Howlett mógł zbudować to swoje arcydzieło: sampel po samplu, bit za bitem

Żeby stworzyć ten utwór potrzeba było muzycznego geniusza. Ale tak samo potrzeba było kolejnego geniusza, aby ten utwór rozłożyć na czynniki pierwsze. Powstała tym samym nowa jakość, która nawet nie ma swojej nazwy, bo jest czymś pomiędzy coverem a mixem; jest to swego rodzaju muzyczny remake